środa, 4 listopada 2015

Karolina i Piotrek

Poniżej mała zapowiedź sesji plenerowej, którą miałam okazję wykonać miesiąc temu :) Pierwsza część została wykonana w Gdyni-Orłowie, druga  natomiast na Starym Mieście i w Parku Oliwskim w Gdańsku.












Pierwsze urodziny Zuzy

W połowie października Zuzia obchodziła swoje pierwsze urodziny! To niesamowite, jak dzieciaki się zmieniają - na każdym zdjęciu widzę zupełnie inną osobę, a kiedy pobędę z Nią kilka minut zdaję sobie sprawę z tego, że jest cały czas tą samą osobą, ale doroślejszą :) Na zdjęciach wydaje się nieśmiała, ale wśród swoich najbliższych potrafi dać niezłego czadu.





















PS: Mam nadzieję, że moje przyszłe Chłopaki będą przynajmniej tak fajne jak Zuzka!


niedziela, 13 września 2015

Paulina - portret

Tygodniowy weekend na Mazurach, w domu, u Rodziców, był okazją do spotkania z Pauliną :) Nie wiem czemu, ale za każdym razem, gdy wracam w to miejsce czuję się jak jakiś przedszkolak albo co najmniej gimnazjalista, a przecież mam już dwadzieścia cztery lata, w sumie to już mi bliżej niż dalej... Ale, co tam! Dawno nie wyciągałam z futerału swojego (naszego :P) sprzętu, ale teraz nie mogłabym sobie darować, gdybym kilku zdjęć nie strzeliła. Jak widać, wyszłam jednak z wprawy, bo kadry są lekko poucinane jednak myślę, że da się to nadrobić. Wiadomo - trzeba po prostu robić zdjęcia!

Dobra, dobra, dość tej gadaniny. Popatrzmy na Nią wspólnie :)



z lewej: widoczny pierścień mocy :)












niedziela, 7 czerwca 2015

Projekt - zmiana!

Po ponad roku i czterech miesiącach powróciłam na... siłownię. Jestem jedną z tych osób, które znajdą tysiące wymówek do tego, aby jakiejś czynności nie wykonać. W przypadku siłowni, ogólnego ruchu, wyglądało to tak:

  • przecież mieszczę się w swoje ubrania! (co z tego, że rozmiar spodni zwiększył się o jeden :)
  • w lustrze nie wyglądam tak źle! (poprawka: w domowym lustrze. Po weryfikacji z tym na siłowni okazało się, że mało padającego światła w korytarzu robi swoje)
  • nie dobrnęłam do magicznych 60kg! (w domu waga pokazuje 58,9, na siłowni 60,7 - jesteś pewna, że to siłownia Cię oszukuje? ;)
  • nie mam dziś nastroju, więc posiedzę przez komputerem i zmarnuję te dwie godziny, które wystarczą mi na 75min "treningu" nadrabiając zaległości na YouTube (fakt, ostatnio nie mam na nic czasu, ale filmów o tematyce, którą mam ochotę zagłębić, jest stosunkowo mało - jak się okazało...)
  • muszę się uczyć! (czytaj: SESJA. To wtedy napada ochota na dokładne pucowanie kuchni i porządki w szafie).
  • nie mam siły... (psychicznie, bo fizycznie przecież nie umieram z niedożywienia?)
  • przecież kupiłam karnet, na najbliższe trzy miesiące!!! (jestem jedną z tych osób, których pieniądze aż tak mocno nie motywują. Może dlatego że wiem, że w razie czego  te pieniądze i tak bym wydała na coś mniej pożytecznego :D)
Wczoraj więc zaczęłam! Na dworze była piękna pogoda, aż szkoda siedzieć w domu ale wmówiłam sobie, że mam tyyyyyle rzeczy do zrobienia... Jak widać - kolejny powód, aby nie wychodzić. Im dłużej o tym myślę to widzę, że jestem mistrzynią wynajdywania wymówek, niestety. 
Po wyjściu spod prysznica spojrzałam na swoje obwody i już chyba wiem, dlaczego tak źle wyglądam w sukience, które baaardzo mi się spodobała w Mohito - poza tym, że mam figurę gruszki, to niestety mam też duże zapasy na czas jakiejś wojny. Trzeba coś z tym zrobić, trzeba się ruszać!

Mój Chłopak uświadomił mi, że tego niestety nie ominę, nie przeskoczę, więc trzeba się przekonać do ćwiczeń i tyle. Zamierzam wprowadzić ćwiczenia siłowe - już widzę to machanie hantlami o wadze 0,5, maksymalnie 1,0kg przed wszystkimi koksami :D

Wiecie co było najgorsze we wczorajszym dniu?
Po pierwsze: w trakcie ćwiczeń miałam wrażenie, że "zaraz zejdę" - i faktycznie, zeszłam z Orbitreka, nie dałam rady wytrzymać 15min na programie "płaskowyż", gdzie obok Panowie tak zapieprzali...
Po drugie: po wyjściu z siłownianego obiektu nie czułam się już tak mocno wymęczona - może to dlatego, że pierwszy raz wzięłam prysznic na miejscu i nie czekałam aż do przyjścia do domu.
Po trzecie: wracając do domu minęłam Mc Donalda i czułam wstrętu do ziemniaczków z sosem śmietanowym...
Po czwarte: w domu znalazłam Coca-Colę, którą kupiłam w piątek na znak mojej ochoty na niećwiczenie.

Nie, nie wypiłam jej, nadal stoi nietknięta.

Może to nie był po prostu mój dzień na to, aby coś ze sobą zrobić?
Ale jak to mówią: moment, w którym najbardziej Ci się nie chce jest tą chwilą, w której najbardziej potrzebujesz wyjścia z domu.

No cóż... Zaczynam robić obiad i zmuszam się, aby wyjść i dzisiaj, pobiegać, poćwiczyć.


A, i mam sobie ustalić jakiś cel długoterminowy, nawet roczny!
(ponoć trzy miesiące nie wystarczą :D)

Jakie są więc moje cele?

W przyszłym roku, na początku czerwca chcę:
  • wysmuklić sylwetkę, całą
  • zrzucić kilka kilogramów (dobrnąć do 55). Ale jak mi powtarza mój Ukochany, i co obrazuje jeden z najbardziej motywujących zdjęć na świecie znajdujący się w internecie - nie waga jest najważniejsza, bo w pewnym momencie mogę ważyć więcej, mając większe i mocniejsze mięśnie przy jednoczesnym ubytku tkanki tłuszczowej:
(źródło: http://kwejk.pl)

  • wyrobić sobie nawyk 3xćwiczenia w tygodniu. Robić cokolwiek. Byle nie siedzieć w domu, bo to jest zabójstwo
  • nie żreć CHIPSÓW!!!!! I burgerów. Najlepsze w okolicy mają tu: Burgermania, Gdańsk Przymorze
  • czuć się lepiej po odstawieniu niezdrowego jedzenia,
  • nie zaprzestać ruchu. Bo później znowu przybędzie więcej, niż na początku, gdy zaczęłam działać (efekt JOJO, który naprawdę istnieje...)

Mam w planach zrobić sobie zdjęcie w bieliźnie i porównywać sobie po każdym miesiącu pracy nad sobą. Czuję się dumna ze wszystkich tych, którzy mają tę determinację, by wprowadzać zmiany w swoim życiu (czytaj: profil Ewy Chodakowskiej i wrzucane przez nią metamorfozy: w tym miejscu biję Wam wszystkim brawo i składam ukłon w Waszą stronę!)


PS: Różni są ludzie, niektórzy nie czują potrzeby chudnięcia ale powiem Wam jedną z prawd: większość osób z mojego otoczenia nie czuje się dobrze z nadwyżką wagi. Chcą to zmieniać i każdy dzień jest walką.
PS: Dziękuję memu Kochanemu za to, że jest na tyle delikatny, że potrafi mi powiedzieć: "Aniu, ruch jest Ci potrzebny po to, by lepiej się czuć - wyćwiczona i zmęczona czujesz się lepiej, to od razu widać" :)


Na koniec wrzucam film, który ostatnio oglądałam i który w jakiś sposób pokazał mi, jak to wygląda u różnych osób - wiedza nie jest jakoś szczególnie przełomowa ale do wielu rzeczy muszę dojrzeć, jak widać:

niedziela, 10 maja 2015

Wyzwanie kosmetyczne

Muszę przyznać przed samą sobą, że nie kontroluję chęci posiadania rzeczy - lubię gromadzić i jestem chomikiem! Przez większą część roku opanowuję się przez zbędnymi wydatkami, ale czas drogeryjnych wyprzedaży zadziałał na mój portfel jak na okazję do uszczuplenia sobie finansów - powód bardzo racjonalny...
Kiedy już wróciłam do domu po łowach (niby przemyślanych, ale jak się okazuje - nie do końca) stwierdziłam: KONIEC! Nie można się więcej oszukiwać! Wyciągnęłam ze wszelkich zakamarków cały swój arsenał produktów do paznokci jak i do ust i zebrałam je w całość po to, by na własne oczy spojrzeć, ile tego mam do wykorzystania. Postanowiłam przy okazji zmobilizować się do działania i sprostać wyzwaniu kosmetycznemu, które obejmować będzie zużycie poniżej pokazanych produktów w przeciągu roku od dzisiaj - czyli od 10ego maja. Przy okazji mam szlaban na wszelkie zakupy tego typu produktów do końca wyzwania.

Jako, że słowa pisane mają większą i bardziej motywującą moc - zaczynamy!


Oto, co zgromadziłam przez ostatni... rok - tak, chyba rok. Obejmuje to promocje, niepromocje, chwilowe załamania, odziedziczenie po Mamie (które pozbywa się nieużywanych produktów i ma spokojną głowę :D)


od lewej: Rimmel z serii Rita Ora, przepiękna butelkowa zieleń od Wibo, Paese o kolorze niebiesko-fioletowym, granat z drobinkami (baaardzo nietrwały), fiolet z Astora, granatowo-szary lakier z serii Kate, odżywka z Manhattanu.




Ale, żeby nikt nie pomyślał, że posiadam tylko lakiery w barwach ciemnych i znajdujących się z jednej strony tęczy...


od lewej: odżywka z Bell, cielisty kolor z Golden Rose, koralowy róż z Superpharm, różowy lakier piaskowy z Wibo (efekt piasku znika po 3 dniach, przynajmniej u mnie), czerwień z Superpharm, kolor wina z Bell (kupiony w Biedronce) i odżywka z Wibo.


Sama jestem ciekawa, ile butelek zostanie mi po roku używania. Wewnątrz nęci mnie, by co dwa dni zmieniać lakier - bo tyle jest w stanie utrzymać się bez większych odprysków na płytce mojego paznokcia ale wiem, że ze mną różnie bywa, więc daję sobie na zmianę 3 dni.



Kolejną partią kosmetyków, które chciałabym zużyć w przeciągu roku są szminki/pomadki do ust. Dopiero od niedawna zaczęłam używać kolorowych produktów do ust, wcześniej skupiałam się na podkreśleniu oczu. Mam nawet jedną paletę cieni w swojej kolekcji (!) ale po ponad roku użytkowania stwierdziłam, że szkoda kasy na tyle kolorów, skoro na co dzień używam zazwyczaj dwóch czy trzech... Wracając jednak do tematu: W okresie alergii unikam drażnienia oczu jakąkolwiek formą produktu, ponadto od miesiąca leczę zapalenie rogówek - zmusza mnie to do noszenia okularów. Z tego też powodu poczułam większe przyzwolenie na szaleństwo nad kolorem ust, co w sumie do mnie niepodobne.

Oto produkty, które - mam nadzieję - bardzo szybko znikną z moich zasobów. Z dwoma z nich będzie pewnie większy problem niż z pozostałą częścią:


 od lewej: różowo-koralowa szminka z Rimmel, wpadająca niestety w kolor, który mi zupełnie nie pasuje; pomadka z wygrawerowaną literą "e" należeć może tylko do Essence - odczucia są podobne do pomadki z Rimmel, lekko-satynowy cielisty róż z Miss Sporty.

od lewej: wybielająca zęby czerwień z Lovely i róż z drobinkami od Astora


Na koniec - moje odkrycie Rossmanowe, które baaardzo przypadło mi do gustu, czyli:
lakier do ust z Wibo w kolorze mocno rożowym, wpadającym delikatnie we fuksję.


Oto więc mój cel: zużyć te wszystkie maleństwa w przeciągu roku.
O wszystkich zużytych opakowaniach napiszę, w sumie bardziej dla siebie aby poczuć, że mam kontrolę nad zakupami i robię użytek z każdej wydanej złotówki, czy nawet groszy.



Same wiecie przecież, że najtrudniej zacząć, a później to już leci... :)

piątek, 17 kwietnia 2015

Spaghetti bolognese!

W tym tygodniu znalazłam kilka chwil na to, by przygotować spaghetti bolognese własnoręcznie (nie licząc razowego makaronu :P). Kiedyś byłam fanką sosu proszkowanego - był naprawdę przepyszny, przy każdej okazji jego przygotowywania i konsumowania nie mogłam się opanować i odpuszczałam w momencie, gdy nie mogłam się ruszyć. Po kilku latach formuła się zmieniła, mój żołądek zaczął być mocno wrażliwy na zawarte w jedzeniu konserwanty, postanowiłam więc przygotować danie według przepisu odnalezionego w czeluściach internetu. No cóż, jest nieporównywalny w smaku :)





Oto efekt! Brakuje tu oczywiście listków świeżej bazylii, ale szczerze mówiąc odpuściłam sobie kupowanie krzaczków, bo nie potrafię ich utrzymać dłużej niż dwa dni - później umierają. Wszystkie. Każdy pojedynczy. Zadowoliłam się więc bazylią otartą, która też daje radę :)


PS: Ciekawa jestem, ile wspólnego z prawdziwym, włoskim spaghetti ma to przedstawione powyżej. Mam nadzieję, że któregoś dnia będę miała okazję porównać smaki polskie i włoskie.